Etykiety

niedziela, 30 listopada 2014

Troskliwa Bielenda. Test peelingu, masła i pomadki.

Kiedy za oknem zima powoli daje we znaki, zwykle większą uwagę przywiązuję do zapachów kosmetyków pielęgnacyjnych. Serio :) Latem zbyt słodkie zapachy przyprawiają o mdłości, wszelkie świeżaki zdają się być chemiczne do granic. Najlepiej wtedy sprawdzają się wszystkie bezzapachowe albo szybko tracące zapach produkty do pielęgnacji. Zimą/jesienią sprawa ma się zupełnie inaczej. Zapalam wtedy cynamonowe woski, nakładam tony przeperfumowanych mazideł i się rozkoszuję wspomnieniami cieplejszych dni… I podobnie było w przypadku linii Troskliwa Brzoskwinia marki Bielenda. Nigdy, przenigdy nie sięgnęłabym po nią latem, czy wiosną. Dodatkowo brzoskwinia nie jest moją ulubienicą, zawsze kiedy kupuje zapas jogurtów, to biorę wszystkie prócz brzoskwiniowego :) Ale idzie zima i sprawy mają się zgoła inaczej, a ja codziennie z uwielbieniem traktuję się troskliwie brzoskwinią.

Pierwszym z przetestowanych kosmetyków było masełko. Dawno nie korzystałam z balsamów w takim opakowaniu. Wolę te z pompką bo jakoś łatwiej mi dozować pożądaną ilość, z takiego pudełeczka zawsze, ale to zawsze nabiorę za dużo, ale z drugiej strony zużyję do końca :) Konsystencja jest dla mnie idealna, nie jest może tak zwarta jak bywało z kilkoma masłami, ale nie jest też taka jak u tradycyjnych balsamów. Bardzo szybka nagrzewa się w dłoniach, dzięki czemu nie doznamy szoku zaraz po wyjściu z gorącej kąpieli. Zapach jest niezwykle przyjemny, dość naturalny i choć długo pozostaje na ciele, nie mdli, nie przeszkadza. Masło bardzo szybko się wchłania co jest jego niewątpliwą zaletą, nie klei się, a ciało pozostawia wyjątkowo miłe w dotyku. Masełko sprawdziło się przy mojej przesuszonej skórze i zupełnie szczerze mogę go polecić również osobom, które chcą odrobinę ujędrnić ciało. Przy dłuższym stosowaniu widać świetne rezultaty, szczególnie na brzuchu i pupie. Cena jest bardzo przystępna w okolicach 15 zł.


Cukrowy peeling Bielendy nazwałabym tym średniej mocy. Dziewczyny lubiące zdzieraki nie będą rozczarowane, ale nie sądzę, że spełni ich najostrzejsze marzenia :), dla tych z dlikatną skórką okazać się może dość ostry, ale krzywdy nie zrobi, obiecuję! Ja nakładam go suchą rękawicą na mokre ciało, inaczej zdarzyło mu się parę razy roztopić, taki urok cukru. Skóra jest po takim zabiegu niewiarygodnie mięciutka, naoliwiona i jędrna! Choć moja pomarańczowa skórka nie spędza mi snu z powiek, to gdzieś tam pobrzmiewa. Ten peeling świetnie sobie z nią radzi w duecie z masełkiem z tej serii. Ponieważ ostatnio totalnie olałam wszelkie sportowe poczynania, to mogę właśnie w nim szukać pogromcy skórki pomarańczowej. Niestety czasem jakieś krople dostają się do środka i produkt może lekko się przytopić, polecam wtedy wylać tę odrobinę wody na ciało i wmasować, to taka fajna oliwka nawilżająca. Zapach jak wyżej bardzo przyjemny, a kolor dodatkowo działa energetyzująco.


Ostatnim produktem jest pomadka do ust słodki miód i nie pochodzi z tej samej serii ( widziałam też masełko do ust troskliwa brzoskwinia, ale jakoś nie przemówiło do mnie), i niw  pozostawiło już tak miłego wrażenia. Producenci opisują że w składzie znajdziemy miód i olej arganowy. Pomadka pachnie przyjemnie miodkiem i nawet ma taki miodowy posmak. Nie jest mistrzostwem na miarę carmexu czy chapsticka, ale krzywdy nie zrobi. Jest dobry do stosowania na noc, ponieważ długo się wchłania. Usta pozostawia nawilżone,niestety zabieg trzeba ciągle powtarzać, bo to tylko chwilowe nawilżenie. Moja szybko się złamała, co znacznie obniżyło komfort używania.



Opakowanie jest wręcz ascetyczne, a sam wygląd pomadki kojarzy się z ekologicznym produktem.


Ostateczna ocena kosmetyków Bielendy to mocne +4. A czy Wy je znacie, polecacie jeszcze inne tej marki? Ja słyszałam dużo pozytywnych opinii o olejkach do buzi.
Pozdrawiam,
Malinowa :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz