Etykiety

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Kosmetyczne (z)używki part 1.

Danno mie mie było więc i kosmetyków się nazbierało ;) Post podzieliłam na dwie części, które zapoczątkują nowy cykl: Kosmetyczne (z)używki :) Jakie były tym razem? Raczej mocno nieudane, najwyżej neutralne, ale szczegóły poniżej. Enjoy!

                         




Ci, którzy śledzą mojego bloga wiedzą, że uwielbiam polskie kosmetyki. Taka ze mnie patriotka kosmetyczna, a marka Bielenda należy do jednej z moich ulubionych. Kosmetyki nie są drogie, są świetnej jakości i z dostępnością też nie ma większego problemu. Aktualnie weszłam w posiadanie kosmetyków bielendy z serii profesionalnej i jestem zachwycona! Ale o tym kiedy indziej i obszerniej. Teraz opiszę dwie całkiem przyjemne wazelinki tejże marki. Nim jednak do tego przejdę muszę Wam coś wyjaśnić. Otóż jak już wspomniałam mam nową miłość! Mojego ukochanego, najpiękniejszego na świecie psa Żulianka! Na okres kiedy testowałam oba kosmetyki przypadł czas ząbkowania psiaka i o ile żadne buty specjalnie nie ucierpiały, o tyle upierdzielił sobie w swojej kudłatej główce obgryzanie moich pomadek. No a jak wiadomo dobrze natłuścić usta przed snem to i mały miał pod ręką, czy też łapą ulubione zabawki. Wciął 6 sztuk w tym dwie recenzowane poniżej. Udało mi się jednak testować je na tyle długo, żeby napisać Wam jak mi się podobają. 



Posiadałam dwa warianty: różany i arbuzowy. Myślałam, że arbuzowy skradnie moje serce ,jednak było odwrotnie. Oba nieźle nawilżają, dość długo się utrzymują na ustach i delikatnie barwią. Na moich ciemnych ustach, delikatnie czerwonej arbuzowej wazelinki widać nie było. Natomiast smak jest ledwo wyczuwalny za co plus a zapach przypomina gumy arbuzowe hubby bubby :) Generalnie ok, ale bez szału. Wersja różana wypada zdecydowanie lepiej. Kolor jest troszkę bardziej kryjący, delikatnie różowy i na moich ustach daje taki odcień baby pink. Strasznie żałuję, że nie zdążyłam zrobić zdjęcia przed pogryzieniem przez małego, no a później same wiecie, nie bardzo chciałam smarować ust jego śliną. Różana pachnie dokładnie jak mamba! Malinowa mamba i też taki kolor ma. Uwielbiam ją absolutnie! A nie jest to łatwe, bo do tej pory dawał radę głównie carmex i chapstick. Obydwie kosztowały ok 10 zł każda.


Peeling slim firmy Hean to dla mnie porażka. Nie ukrywam, że nie wierzę w takie obietnice jak kilka romiarów mniej dzięki wcieraniu peelingu, choć jeden pomógł mi znacznie zmniejszyć cellulit (kliknij tu, to poznasz to cudo) Jednak to mazidło jest totalną klapą. Nienawidzę sztucznych peelingów. Jeśli piszą, że jest cukrowy to ma być w nim cukier, jeśli solny, to ma być sól i koniec! A nie jakieś plastikowe ścinkokuleczki, które się nie rozpuszczają, nic nie zdzierają, nie nawilżają i są o dupę rozbić. Denerwuje mnie to, nawet jeśli nie stosuje tego na buzię, a na pupę, to nie lubię takiej ściemy. Kolejna kwestia to zapach. No sorry... To to pachnie jak kostka do toalety citrus fresh, czy inny płyn do mycia naczyń, chemicznie i nie do przyjęcia. Nie polecam i nie kupię więcej, szkoda bo bardzo lubię kolorówkę tej firmy. Peeling kosztował ok 9zł.



Nigdy nie miałam problemu z nadpotliwością, a używanie tego typu kosmetyków traktuję raczej prewencyjnie niż z konieczności, no ale używam, codziennie. To cholerstwo spowodowało, że zaczęłam się zastanawiać, czy coś ze mną nie tak i czy nie zaczynam mieć właśnie jakiegoś problemu z potem. Stosowałam go w okresie zimowym, więc nie narażona byłam na jakieś wysokie temperatury, ani na stres, a po użyciu tej kulki zaczynałam się autentycznie pocić. Mokre pachy, co nigdy do tej pory się nie zdarzało i nieprzyjemny zapach! Jakiś taki, sama nie wiem, kwaśny? No to kolejnego dnia jeszcze więcej tego cholerstwa smarowałam, żeby zapobiec takim kolejnym nieprzyjemnym niespodziankom, a tu co? Jeszcze gorzej! I tak przez prawie tydzień, do momenty odstawienia. Wywaliłam to świństwo i jak ręką odjął! Nigdy więcej nie kupię, nigdy! Cena ok 9 zł.


Kremy do rąk, to jedne z częściej używanych przeze mnie kosmetyków. Jestem wręcz uzależniona od nich :) No i posiadam na stanie zawsze kilka, każdy od czegoś innego! Po myciu naczyń lekki, który się szybko wchłonie, w torebce mała tubka, koniecznie pięknie pachnący, żeby poprawił humor w ciągu dnia, bo wtedy chętniej się po niego sięga, no i przy stoliku nocnym gęsty, bardzo nawilżający. Krem rumiankowy to jeden z tych lekkich po myciu naczyń i rąk. Ma się szybko wchłaniać, żebym nie musiała czekać z robieniem następnych rzeczy :) I ten sprawdził się w tym zadaniu całkiem fajnie. Zapach też na plus, ja lubię takie naturalne śmierdziuszki. Nie nadaje się jednak jako krem na noc, czy na zimę, bi nie nawilży wystarczająco. Cena niziutka ok 3zł.



Ten krem spotkałam tylko w aptece. Stał przy kasie, a ja akurat poszukiwałam czegoś małego do torebki. Nie znam zupełnie tej marki, ale po teście tego maleństwa chętnie bliżej ją poznam. Przede wszystkim cudnie pachnie, więc spełnia funkcję: ładnie pachnie, to często z niego korzystam w ciągu dnia. A pachnie tak różowo :) Kwiatkowo, słodko, będzie się podobał zwolennikom Euphorii Calvina Kleina i innych słodziaków. Nawilża bardzo przyzwoicie, no ale ze względu na małą pojemność (co jest niewątpliwą zaletą, bo wciśnie się do każdej torebki) szybciutko się kończy. Polecam, jeśli tylko zobaczycie kupujcie bo warto, a kosztuje tylko 4,50.



Znacie te kosmetyki? Lubicie któreś z nich?
Całuję!

1 komentarz:

  1. Regital "...będzie się podobał zwolennikom Euphorii Calvina Kleina..." Myślę, że muszę go mieć ;)

    OdpowiedzUsuń